wtorek, 7 października 2008

Sandakan

Tego posta powinienem zaczac od zmiany tytulu z Sandakan na CHOLERNY Sandakan. Troche juz podrozowalismy po swiecie, ale takiego "zadupia" to jeszcze nie widzielismy. I nie chodzi bynajmniej tutaj o to, ze jest to koniec swiata - bo to akurat nam sie podoba, ale o to, ze brak jest tutaj zupelnie "infrastruktury" turystycznej. Juz przylot do Sandakanu nie nalezal do najprzyjemniejszych. Nie tylko, ze pani przy check-in z usmiechnieta mina kazala nam doplacic za nadbagaz mimo naszych protestow, ze w recznym nic nie mamy (bo bylo faktem), ale i samolot byl opozniony. Nie wspomne takze o wykupionym przez nas posilku w postaci kanapki ze stara salata i majonezem! Transfer do hotelu byl OK i zdziwilismy sie ze jest milo i przyjemnie. Ale to byly mile zlego poczatki. Okazalo sie ze o godzinie 18:00 miasto wymiera. To rzecz zupelnie niespotykana w turystycznych miejscach w Azji - gdzie wlasnie dla backpackers-ow wszystko dziala do pozna. Wszystko pozamykane. Nic nie dziala. Sila wtargnelismy do biura podrozy i dostalismy informacje na temat ewentualnych wycieczek. Ale nie bylo tak zle (do czasu!). Dzieki temu ze niczego nie mozna bylo robic - zaczelismy bloga. Wiec jakas korzysc z tej podrozy byla. I to namacalna! Rano pobudka i szybki bieg po taxi. Po 30 minutach dotarlismy do Sepilok Orangutan Rehabilitation Centre. I tu poczulismy, ze jestesmy na wakacjach. Nie tylko, ze spotkalismy innych turystow, ale takze dlatego, ze zaczelismy to co chcielismy najbardziej. Kontakt z natura. Do Sepiloku przyjezdzaja ludzie z calego swiata ogladac orangutany (w jezyku malajskim oznacza to "czlowiek z lasu"), ktore rzad malezyjski wraz z licznym organizacjami probuja uratowac od zaglady. Podobno w tych osrodkach przebywa na stale ok.200 orangutanow, ktore trafiaja tam zazwyczaj jako ofiary ludzkiej bezmyslnosci. Malezyjczycy wprowadzaja program uswiadamiajacy mieszkancow wsi, zeby nie przetrzymywac orangutanow i zeby nie traktowac je jako tzw. zabawki dla dzieci. Codziennie, ok.10:00 rano, turysci uczestnicza w niezwyklym rytuale karmienia grupy mlodych orangutanow (8-10), ktorzy dostarczaja mnostwo radosci ogladajacym. Najbardziej chyba jak sie schodza (a raczej skacza), rzucaja sie na mleko lub tez probuja wyrwac swoim opiekunom walkie-talkie. Mile widoki i bardzo przyjemne miejsce. W niektorych momentach mielismy wrazenie, ze to my stanowimy atrakcje dla nich. Po poludniu zaplanowalismy druga wycieczke, tym razem do parku w dolinie rzeki Kinabatangan. Lasy tropikalne rosna po obu brzegach i sa domem dla wielu gatunkow zwierzat. Wycieczki organizuje sie wczesnie rano (nieodwazylismy sie mieszkac w dzungli (w szalasach/altanach) dlatego dla nas pozostala popoludniowa wyprawa, gdy upal zelzal i zwierzeta pod wieczor szukaja pozywienia i schodza sie nad rzeke. Moim marzeniem bylo zobaczyc endemiczny (chyba) gatunek malp Nosaczy (probosci monkey), ktory dosc licznie zamieszkuje ten region Borneo. Mezczyzni charakteryzuja sie ogromnym nosem, stad nazwa gatunku. Udalo sie nam dostrzec wysoko na drzewach kilka grup tzw. kawalerskich skladajacych sie z samych facetow oraz kilka grup tzw haremow, gdzie prym wiedzie naczelnik stada, a za nim podazaja kobiety i dzieci. Niestety drzewa byly bardzo wysokie, takze pomiedzy galeziami musielismy wysilac wzrok, zeby je dostrzec. Oprocz nosaczy, widzielismy jeszcze makaki, takze wczorajszy dzien uplyna pod znakiem malp. Rejs rzeka byl bardzo przyjemny, mial w sobie cos z safari, gdzie ze skupieniam szukalismy sladow zwierzat, to ruszajacych sie galezi na drzewach, to sprawdzajac czy kawalek drewna to nie jest przypadkiem krokodyl rzeczny. 2 godziny uplynely bardzo szybko, znakiem, ze to koniec wycieczki bylo zachodzace slonce. Wlasciwie nie byloby tej relacji opublikowanej dzisiaj rano, bo mielisy juz byc w autobusie do parku Mt Kinabalu. Od kilku dni wszyscy powtarzali nam jak mantre ze "booking for bus - no need!, booking - no need!" No moze ONI nie potrzebuja ale turysci, jak najbardziej. Wstalismy wiec o 07:00 rano, spakowalismy sie w zolnierskim tempie i z usmiechem na ustach udalismy sie do recepcji, gdzie profilaktycznie poprosilismy aby zadzownili na dworzec autobusowy i potwierdzili nasza obecnosc na aurtobus o 09:00. No tak, no potwierdzili, no na autobus, no nie na ten na ktory chcielismy... na 13:30. Nie byloby generalnie problemu, gdyby nie to, ze podroz trwa ponad 5 godzin, mamy wykupiony domek w parku - gdzie chcelismy byc wczesnie... Cholerne miasto Sandakan! Wyjezdzamy stad. I w dodatku nie zachecamy do przyjazdu!