niedziela, 12 października 2008

Mt. Kinabalu

10 i 11 pazdzienika 2008 roku przejda do historii naszej Rodziny! Na wstepie dziekuje mojemy lekarzowi rodzinnemu za lekarstwo, na chorobe wysokosciowa. Wspominalem juz wczesniej, ze gora Kinabalu ma ponad 4000 m. Nasza wspinaczka zaczela sie od wysokosci 1800 m i miala zakonczyc w schronisku na 3278 m. Ostatnia czesc trasy czyli 800 m. pokonuje sie w nocy, tak by dosc na wschod slonca o 6 rano. Tego jednak nie planowalem, w koncu mam 43 lata, a z Magda razem mamy blisko 80 lat. Na poczatku wspinaczki kiedy masz sile, do pierwszego postoju idziesz dziarsko i z ochota. Przewodnik, tylko caly czas powtarza: wolniej, wolniej, wolniej. Wie co mowi, Julius prowadzi turystow juz 16 lat, pewnie jakies 11-13 razy w miesiacu, co daje ponad 1000 wejsci i zejsc. Jeszcze przy 4. z 7 postojow, mielismy sile robic nasz smieszny (dla nas) film i pstrykac zdjecia. Potem przy 2300-2500 m, kiedy twoje nogi pokonaly tysiace stopni, raz zrobionch z kamieni raz z ubitej gliny zabezpieczonej drewnanymi ogranicznkiami, patrzysz tylko pod nogi i nie interesuje cie co sie dzieje do okola. A juz na pewno nie krecenie filmu czy robienie fotek. Nawet kiedy 4 chlopa niesie na noszach dziewczyne, nie robi to na tobie wrazenia. Od 5 postoju, zaczelo mocno padac. Tym razem mielismy ze soba pelerynki z cienkiej folii, ktore uratowaly nas od zapalenia pluc. Las tropikalny ustapil tu juz miejsca drzewkom w stylu bonsai. Pewnie dlatego zauwazylismy wtedy na trasie japonskiego turyste w wieku 75 lat, ktoremy tez bylo ciezko wejsc, ale komu nie bylo?! Chyba tylko pieknemu nieznajomemy mojej Zony. Smignal szybko, jego przewodnik ledwo za nim nadazal. Pokonanie trasy zajelo mi rowno 7 godzin, Magda na ostatnim odcinku porzucila moje towarzystwo i dotarla pol godziny wczesniej razem z naszym tragazem. Mna na cale szczescie zaopiekowal sie przewodnik (nie dodalem, ze tu kazdy musi miec przewodnika). Juz nie musial mi powtarzac: wolniej, wolniej, wolniej. Na ostatnim etapie ok. 500 m do schroniska, przystanki robilem co dziesiec krokow. Oddech robil sie plytki, brakowalo powietrza, deszcz nie ustawal, a granitowe kamienie wymagaly podniesienia nogi na wysokosc 40-50 cm. Horror. Za to jakie mialem wejscie do schroniska. Juz wiekszosc wspolwspinaczy byla na miejscu, wiec zostalem zauwazony. Za mna wszedl jeszcze 75 letni staruszek. Po szybkiej kolacji o 19 udalismy sie do naszego “ekskluzywnego” pokoju 2 osobowego (jednego z 2 w calym schronisku) na zasluzony wypoczynek. Magda miala w planach wstanie o 2.00 i wspinaczke na szczyt. Ja planowalem wyspac sie i zagrzac wode na poranny prysznic, gdy Magda wroci. Rzeczywistosc okazala sie zupelnie inna. Choroba wysokosciowa nie pozwalala nam swobodnie oddychac. Az strach pomyslec, jak czuli bysmy sie bez lekarstwa. Nie moglismy zasnac przez cala noc. Tkwilismy w letargu do 2 w nocy. Wtedy namowilem Magde, zeby porzucila swoje ambicje i raz w zyciu pomyslala rozsadnie. Byla niewyspana, padal deszcz, w dodatku duza mgla, i po co Ona na ten szczyt? Po za tym balem sie, ze bedzie to okazja do zawarcia blizszej znajomosci. Z kim? Z tym intrawertycznym, samotnym nieznajomym, ktory nie wiadomo dlaczego przyklol uwage mojej zony tak bardzo. Magda odwolala przewodnika i na pare godzin udalo sie nam zasnac (pewnie 2-3 h). O 8 rano wyruszylismy z powrotem. Idac w dol poczulismy jak pracuja inne miesnie. Bylo latwiej, nie mielismy zadyszki, ale o matko, pod koniec trasy plataly sie nam nogi. Kijki uratowaly nam zycie, teraz dodatkowo bola tez miesnie rak. Schodzilismy 5 godzin. Prosto z parku pojechalismy taksowka do stolicy Sabah – Kota Kinabalu. Nagroda za ten wysilek, byla kolacja, ktorej skladniki wybralismy sami z akwariow (przepysznosci) oraz masaz (ale ten pan mnie masowal!)