wtorek, 21 października 2008

Kota Kinabalu

Oj z ta rzezba to nie jest taka prosta sprawa. To mialo byc ostatnie miejsce na Borneo gdzie mialem jeszcze nadzieje, ze bedzie mozna kupic wymarzone przeze mnie drewniane cudenka. Nadzieja matka glupich, i to akurat sie sprawdzilo. Niestety okazalo sie, ze i owszem Borneo jest znane ze swojej sztuki ludycznej, ale nie w tej czesci kraju w Sabah, ale w Sarawak. To potencjalnie oznaczalo dodatkowy lot ok. 1,5 godziny z Kota Kinabalu do Kuching. Tego w planach jednak nie mielismy, wiec prawie sie poddalem. Pozostala nam eksploracja Kota Kinabalu. Po odwiedzeniu Filipini Market, 3 roznych sklepow z pamiatkami zalamalem sie, i to doslownie. Prawie sie poddalem. Ani sladu po prawdziwych artystyczych rekodzielach. Znaczy sa, ale tylko jako dekoracja w naszym hotelu. Jeszcze bardziej mnie to rozwscieczylo, bo codziennie na nie patrzylem, kilka razy przechodzac korytarzem. I czytam ze jedna rzezba symbolizuje przodkow i stawiana jest przez tubulcow w Sarawak przed ich tradycyjnymi longhouse-ami (istne cudo i wspanialy przyklad tworczosci ludowej). Tarcze wojownikow ozdobione wezami, ktore symbolizuja bogactwo i plodnosc. Niesamowie dzbany na wode, ktore wyrabiane sa recznie i roznia sie ksztaltem w zaleznosci od miejscowosci gdzie zostaly wytworzone. Zadawalem sobie pytanie: Czy tegoroczna wyprawa bedzie pierwsza od wyprawy w 1994 do Słowacji i Austrii, z ktorej nic ladnego sobie nie przywioze? Z Pratter'a przywiozlem ustrzelonego przez Magde (byla luczniczka) misia, a takze zakaz wstepu do praku wydany przez mafe balkanska (to osobna historia). Nie moglem na to pozwolic! Mocno zdesperowny zagadalem do jednej z pan w sklepie z tzw.lokalnymi pamiatkami gdzie indziej moglbym kupic cos bardziej artystycznego, a nie dla turystow. Doradzila wyjazd na miejscowy rynek. Cale szczescie bylo blisko. Tylko 20 min. taksowka. Wiedzielismy, ze tubylscy zaczynaja handel ok. 5 rano. Dobrze, ze kierowca odwiodl mnie od pomyslu udania sie tam z samego rana, bo wyjazd okazal sie totalna klapa. Na targu oprocz grochu, mydla i powidla, nie bylo ani sladu moich rzezb. Niente, nil, zero niczevo. Niczego tam nie bylo! Nawet Magdzie nie chcialo sie robic zdjec! Totalna porazka! Na szczescie dla mnie ostatniego wieczoru, obiecalismy sobie pozegnalny masaz. No nie, ze sobie go na wzajem mamy robic. Do spa, zone chcialem zabrac. No i zabrale. I tak zupenie przez przypadek, akurat jak zaczelo makabrycznie lac (co nie jest tu niczym niezwyklym), trafilismy do w sumie jedynej (moze i pieknej) galerii. Czy wczesniej ktos nie mogl nam o niej do cholery powiedziec? Zaoszczedzilibysmy sobie przynajmniej 3 godzin maniakalnego poszukiwanie czegokolwiek co mogloby nam w przyszlosci przypominac pobyt w Sabah. Ile tam ladnych rzeczy mieli ( w porownaniu do innej tandety), ze jedynym problemem okazalo sie co mam wybrac. Nawet nie wiedzialem, ze uda mi sie Magde przekonac do zakupu 2 "dziel". Caly czas slysze: tylko nie rob z domu Cepelii. Nie ma juz tego gdzie ustawiac, etc. Wybralem, uzgodnilem, wynegocjowalem cene z walscicielka przez telefon, zagadalem do przestraszonych ekspedientek i w koncu stalem sie sczesliwym wlascicielem. Pomyslalem: teraz moge spokojnie wracac do domu. Tylko jak ja to zapakuje i przewioze? Cale szczescie, ze od 20 lat robie w logistyce. Poradzilem sobie. I takim sposobem po pobycie na Borneo nie tylko bedziemi mieli wspaniale wspomnienia, zdjecie, zminiejszana mase ciala (niektorzy z nas) ... ale takze ptaka i wojownikow (!). Pytanie pozostaje, jak zawsze to samo, czy to juz Cepelia?